|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
KOLONIA STASZICA: ZAGŁADA DOMU PRZY UL. FILTROWEJ - Piotr Mierzejewski .
|
|
. Zespół domków szeregowych Spółdzielni Budowlano-Mieszkaniowej im. Stanisława Staszica przy ul. Filtrowej od nr 10 do nr 28, wybudowanych ok. 1925 roku, widziany od strony ogrodowej. Spalone budynki w 1944 odbudowano w zmienionej formie w pierwszych latach powojennych. - -
|
|
Przedstawiam poniżej poruszający, chociaż mało znany tekst, powstały na Zachodzie w końcu 1945 roku, a omawiający tragiczne dzieje mieszkańców jednego z domów przy ul. Filtrowej na warszawskiej Ochocie. Autorką artykułu jest Maria Męcińska, dziennikarka i publicystka, związana w okresie międzywojennym z "Kurierem Warszawskim". Nie sprecyzowała wprawdzie, którego domu opisała dzieje, lecz przy pewnym wysiłku zdaje się być możliwe zidentyfikowanie go. Skoro - jak wynika z jej opisu - była to willa dwupiętrowa (a raczej jednopiętrowa z poddaszem), to znając charakter zabudowy ul. Filtrowej, można stwierdzić, iż szukać jej należy na odcinku między al. Niepodległości (wcześniej ul. Topolowa) a ul. Krzywickiego (dawniej Sucha). Z góry trzeba wykluczyć budynek o adresie Filtrowa 30, gdyż jest to kamienica czteropiętrowa.
Identyfikację budynku mogą ułatwić dwa fakty podane przez autorkę: był on własnością kobiety, która mieszkała z synem lekarzem. Przed wojną kobiety były właścicielkami trzech domów przy ul. Filtrowej, usytuowanych między al. Niepodległości a ul. Krzywickiego: Janina Petrażycka (Filtrowa 18), Maria Prokopowicz (Filtrowa 26) i Aniela Zelenay (Filtrowa 34). .
|
|
HISTORIA JEDNEGO DOMU Maria Męcińska*
|
|
|
Deszcz puścił się strumieniami, strugi waliły z nieba z takim impetem, że trudno było utrzymać parasol w ręku. Taki typowy rzymsko-tropikalny deszcz, walący w wyschłą na kamień ziemię przez 1-2 dni z małymi przerwami. Pierwszy sygnał jesieni. Do tramwaju jeszcze spory szmat drogi. Co tu robić? Gdzie się schronię? I nagle orientuję się, że jestem przecież o 200 metrów od klubu Polskiego Czerwonego Krzyża. Zbawienna rewelacja. Przemoczona do nitki, puściłam się biegiem, na wyścigi z deszczem. Już za chwilę stałam w tym przemiłym lokalu. Zaciszny, swojski, niemalże domowy zakątek w samym centrum Rzymu.
Odkrywam z radością jedno krzesło wolne przy stoliku kawiarni. Przepraszając dwóch młodych poruczników, zasiadam. Już po chwili zaczyna się miła gawęda: najpierw o pogodzie, potem - delikatne pytania z obu stron - z których części kraju, jakim jakim sposobem tu się dostało itd. A potem płynie gawęda już sama.
Obaj moi towarzysze są z Warszawy - tzn. jeden z Pomorza, drugi z Sosnowca - lecz obaj byli w Armii Krajowej i walczyli najpierw w rejonie Warszawy, potem w samej Warszawie, na Starym Mieście. Wywiezieni do Niemiec, do obozu, uciekli stamtąd i już od kilku miesięcy są we Włoszech.
Jeden z moich przygodnych towarzyszy mówi, że mieszkał na Filtrowej. Pytam o numer domu i podskakuję z radości: w tym samym domu mieszkałam i ja ostatnio, przed wyjazdem z Warszawy, ukrywając się przed Gestapo.
Teraz gawęda toczy się już żwawo i serdecznie, jak gdyby z dawnyni, dobrymi znajomymi. Czy znał mieszkańców tego domu? Oczywiście. Znał doskonale, bo wszakże dom nieduży, willa dwupiętrowa, więc wszyscy się dobrze znali i współżyli jak przyjaciele. Pracowali razem, ja ich wszystkich dobrze znałam, bo przez pierwsze miesiące okupacji niemieckiej, gdy godzina policyjna rozpoczynała się od 7-mej wieczorem, wszyscy mieszkańcy domu, jak jedna rodzina, gromadzili się w długie zimowe wieczory przy jednym stole. Zaczynam trwożnie wypytywać o mieszkańców domu.
- Domu już nie ma - bo nie ma na Filtrowej ani jednego domu - spłonęły wszystkie, oblane przez Niemców benzyną i z mieszkańców domu mało kto się uratował.
Zaczynam z coraz bardziej zapartym oddechem stawiać pytania.
- Moja kuzynka, właścicielka, domu i jej rodzina? Co z nimi?
- Znałem, ich doskonale - mówi porucznik. Widywaliśmy się niemal codziennie. Z synem ich, Andrzejem, kolegowałem jeszcze w gimnazjum, był to tzw. w klasie "Złotowłosy” - wesoły i energiczny chłopiec. Skończył medycynę i rozpoczął praktykę lekarską. Zginął jako lekarz na Pradze, jeszcze z początkiem 1944 r. Nawet zwłok jego nie odnaleziono, bo ciało rozerwane było bombą. Mąż kuzynki, pan profesor, zmarł w tydzień po wyjściu z więzienia na Pawiaku, gdzie przebywał przeszło rok, traktowany w nieludzki sposób. Miał całe ciało w ranach, gdy wrócił, chodzący szkielet, zmarł na parę miesięcy przed synem. Kuzynka, być może żyje - lecz sprawdzić tego nie mogłem. Pracowała przez cały czas w Armii Krajowej. I stara 80-letnia kucharka, Antosia (była jeszcze piastunką pani domu) nie żyje, rozstrzelana przed bramą domu za przechowywanie oficerów A.K. Młoda, 20-letnia pokojówka Kasia, zginęła tak samo, przyłapana na roznoszeniu bibuły propagandowej.
Krew mi uderza do głowy, jakiś wirujący świder czuję w mózgu, opadają mi ręce bezwładnie. Myśli, wirują w zawrotny sposób. Od fortepianu płynie rozlewna melodia preludium deszczowego Szopena. Lecz muzyka nie może rozproszyć wstrząsającego wrażenia: tam już nikogo nie zastanę ... wszyscy zginęli ... Staram się opanować, by nie pokazać po sobie wzruszenia. Przezwyciężam się całym wysiłkiem woli.
- A ów pan radca z 2-go piętra, u którego mieściła się centrala prasy konspiracyjnej: nasłuch radiowy w pokoju dwóch studentów "Szwajcarów" ? - pytam. Owi "Szwajcarzy", Polacy urodzeni w Szwajcarii, otrzymali na tej podstawie paszporty szwajcarskie i jako cudzoziemcy mieli pozwolenie zatrzymania radia - a pan radca, utykający na nogę, pisywał długie raporty o sytuacji w Kraju i wysyłał je do Paryża.
- Pan radca wraz ze swoją służącą i siostrzenicą - rozstrzelani przed bramą domu, przed samym wyjściem Niemców z Warszawy - za przechowywanie oficerów A.K. - Była to jedna z tych potwornych egzekucji, jakie wówczas były na porządku dziennym na ulicach Warszawy.
Znowu ten świder w głowie; znowu widzę przed sobą wielki stołowy pokój, pełen ludzi, w posępne wieczory pierwszej zimy okupacyjnej. Pana radcy nigdy nie brakowało w tym gronie. Przychodził jeden z pierwszych "na nowinki" i omawianie sytuacji. Mimo swego kalectwa, poruszał się żwawo; niespożytej energii, niestrudzony, był wśród nas ożywczym czynnikiem optymizmu.
- Zginął tak odważnie; nawet nie chciał odwrócić się do muru; patrzył swym zabójcom w twarz i zginął z okrzykiem "Niech żyje Polska". Pogrzebaliśmy jego zwłoki w nocy, w ogródku domu. Taka sama egzekucja spotkała obu "Szwajcarów" w Alejach Jerozolimskich.
W tej chwili odezwały się posępne akordy marsza żałobnego Szopena. Pianista, młody podchorąży, był widocznie jasnowidzem i na odległość wyczuwał nastroje. Myśli, jak węże, wplątywały mózg. Widzę przed sobą ten dom na Filtrowej i tych ludzi w chwili tragicznej. Cóż za bohaterzy nieznani, których grobów nawet nikt nigdzie nie odnajdzie! Jakże mało jeszcze o tym wiemy. I ta Antosia, żwawa staruszka, skrzętna jak lirówka, staje mi żywo w pamięci.
Chłopka z Wadowic o charakterze, niepospolitym, poczuciu obywatelstwa i patriotyzmu niespotykanego. Z takim samym zapałem, z jakim przyrządzała smakołyki, roznosiła bibułę propogandową, ważne dokumenty, ukryte pod chusteczką na głowie; ofiarowała swe znojnie przez całe uciułane złote monety na fundusz AK. "Bo cóż - mówiła - do grobu ich ze sobą nie zabiorę, a tutaj się najlepiej przydadzą". Ta serdeczna, usłużna dla wszystkich Antosia zginęła również śmiercią "nieznanego bohatera". Przed samą egzekucją powtarzała głośno: "Boże, zbaw Polskę".
Nie mogę jeszcze otrząsnąć się z wrażenia i przyjść do siebie. Nie nam wprost odwagi pytać o resztę mieszkańców tego fatalnego domu. Lecz porucznik, jakby wyczuwając moje myśli, sam opowiada dalej:
- Państwo Br. z 2-go piętra, zdaje się, ocaleli, lecz ich córeczka 10-letnia i siostrzenica 22-letnia zginęły; córeczkę popędzono przed czołg niemiecki, siostrzenica zabita została w akcji we wrześniu 1944 na Starym Mieście. Ich ciał nie odnaleziono. Z 22 osób zamieszkałych w tym domu, tylko dwie ocalały, bo portiera i jego żonę w ostatniej chwili przed podpaleniem domu, Niemcy zastrzelili, jako współwinnych działalności konspiracyjnej.
Szumi mi w głowie. Potworny bilans! Wstrząsający! Czyż to możliwe? Ani domu, ani ludzi! Do czegóż, do kogóż przyjdzie kiedyś wracać?
- Może przejdziemy do salonu proponuje porucznik. Tyle ludzi czeka na nasze miejsca. Rozproszmy ponure myśli. Staszek - zwraca się do swego towarzysza - przynieś no wermutu, albo koniaku. Zapijmy smutek. Nie nożna się poddawać nastrojom, panią te rzeczy zbyt głęboko przejmują, są dla pani rzeczami nowymi. Lecz my tam - w Warszawie - przywykliśmy do tego. Bilanse takie zestawialiśmy podczas powstania codziennie. To było tam rzeczą, niestety, normalną. Nie ma dziś w całej Polsce, rodziny, która by nie opłakiwała kogoś. Taki już nasz los. Lecz nie trzeba opuszczać głów, ani spowijać się w kir żałobny na długie lata. Musimy żyć i pracować, walczyć i nie ustawać w walce. Napijmy się na lepszą przyszłość w wolnej Polsce!
Odsuwam jednak z niechęcią kieliszek. Nie mogę! Zbyt świeże są te świdry w mym mózgu. W mych myślach powraca, jak powiedział Norwid "zwrotką ciągłą i ustawną", jeden refren: "z 22 osób, dwie tylko ocalały".
Obaj moi towarzysze próbują gawędę skierować na inne, pogodniejsze tory. Wypytują mnie o Rzym, stosunki w kolonii polskiej, wyrażają swe uznanie dla Klubu PCK. Z trudem tylko wydobywali słowa ze siebie. Bo myśl moja jest tam daleko, na ulicy Filtrowej, w Warszawie, której już nigdy nie odnajdę. I ani wesołe takty walca, dolatujące z daleka, ani przemiła atmosfera klubu, nie może tego świdru z mózgu wytrącić: "z 22 osób, tylko dwie ocalały"...
|
.
|
* * *
|
_________________________________ .
|
* Maria Stanisława Męcińska, konserwatywna publicystka i dziennikarka, urodziła się 17 lipca 1892 roku w Skałacie we Wchodniej Galicji. Zyskała sporą popularność w okresie międzywojennym jako berlińska korespondentka zachowawczego dziennika "Kurier Warszawski". Pierwsze kroki w dziennikarstwie stawiała jednak we Lwowie.
W 1933 roku zdecydowała się na przetłumaczenie na język polski książki "Mein Kampf" Adolfa Hitlera. Zaproponowała ona stronie niemieckiej, firmie wydawniczej Franz Eher Verlag, oficynę Gebethnera i Wolffa jako chętną do publikacji polskojęzycznej edycji. Określiła ją jako "wydawnictwo chrześcijańskie o pochodzeniu niemieckim". Eugeniusz Cezary Król we wstępie do swojego tłumaczenia "Mein Kampf" (Wyd. Bellona, Warszawa, 2020, str. 51) napisał: "Wstępnie zaaprobował pomysł niemiecki MSZ, ale z niewyjaśnionych dotąd powodów do druku nie doszło. Zapewne główną przeszkodą było znane stanowisko Franz Eher Verlag, narzucające jednostronnie obowiązek okrojenia tekstu."
|
Doniesienia prasowe M. Męcińskiej, drukowane w Warszawie, a bardzo krytyczne wobec rzeczywistości III Rzeszy sprawiły, iż niemiecki MSZ zwrócił się do ambasady polskiej w Berlinie z żądaniem zakończenia jej misji. Opuściła III Rzeszę 13 maja 1938 roku, żegnana na dworcu kolejowym przez przedstawicieli polskiej dyplomacji i dziennikarzy. W przeddzień jej wyjazdu Związek Prasy Zagranicznej w Berlinie wydał na jej cześć bankiet pożegnalny, na którym wygłoszono szereg przemówień, w których składano jej podziękowania i podnoszono zasługi.
Już w czerwcu 1938 przypomniała o sobie Niemcom, nadsyłając korespondencje z Pragi. Przeprowadziła m. in. głośny wywiad Kamilem Kroftą, czechosłowackim ministrem spraw zagranicznych. Tematem wywiadu były m.in. narastające naciski rządu III Rzeszy na Pragę, w związku z gwałtownie narastającym problemem Niemców sudeckich. Po przekształceniu Czech w niemiecki protektorat (16 marca 1939) musiała powrócić do Warszawy.
Gdy Polska znalazła się pod niemiecką okupacją, Warszawa przestała być dla niej bezpiecznym schronieniem. Poszukiwana przez Gestapo za swoją działalność, ukrywała się przez parę miesięcy na Kolonii Staszica. W 1940 udało się jej uciec na Zachód. Od tego czasu pracowała dla prasy emigracyjnej.
Zmarła w wieku 75 lat, 2 listopada 1967 w Epsom w hrabstwie Surrey. Pochowano ją na cmentarzu North Sheen w Londynie, gdzie spoczęło wielu znanych Polaków, m.in. Aleksandra Piłsudska, Stanisław Kot, Zofia Terné i Konstanty Dzieduszycki.
Maria Męcińska w powojennej Polsce została niemal całkiem zapomniana. Andrzej Paczkowski w książce "Prasa codzienna Warszawy w latach 1918-1939" (Warszawa 1983, PIW) ledwie ją wzmiankował. Niedawno na postać tę zwróciła uwagę dr hab. Agnieszka Cieślik (2023), poświęcając jej artykuł pt. “Informacja własna z Berlina. Maria Męcińska jako korespondentka ‘Kuriera Warszawskiego’”.
|
|
|
Opublikowano we wtorek 18 czerwca 2024 roku.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Ul. Siewierska 16 czyli dom Hirszbeina i Lipsztata
|
Dwutarczowy zegar na Akademiku przy pl. Narutowicza
|
Ul. Akademicka 3 czyli kicz, aż oczy bolą
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|